Matura z matematyki kiedyś, a matura dziś

23 kwietnia 2009
Ilustracja
Poniższy artykuł to próba odpowiedzi na zadane na naszym forum pytanie o ocenę zmian formy i zasad egzaminu maturalnego w ostatnich latach. Sprawa jest tak skomplikowana, że zamiast odpowiadać na forum postanowiłem napisać ten artykuł.

Wskaźnik skolaryzacji

Najważniejsza zmiana w egzaminie maturalnym to odejście od jego elitarnego charakteru. Młodsi czytelnicy mogą sobie z tego nie zdawać sprawy, ale przed II wojną światową matura była niezwykle elitarnym egzaminem. Np. w 1937 roku egzamin maturalny zdało ok. 13000 osób! I to przy populacji liczącej 34,5 mln osób, a więc niewiele różniącej się od dzisiejszej. Również w czasach PRL-u osoby ze zdaną maturą stanowiły znaczącą mniejszość, np. w 1973 roku zdało ją 92 tys. osób. Ja sam pamiętam, jak opowiadając o kimś mówiło się, że 'ma maturę' i to coś znaczyło.

Dla odmiany, w dzisiejszych czasach zdana matura nie znaczy zbyt wiele: w ubiegłym roku maturę zdało ponad 320 tys. osób i to nie licząc tych, którzy zdali maturę w sierpniu.

Trochę nie na temat, ale podobnie jest z wyższym wykształceniem. Jeszcze 20 lat temu 'pan magister' brzmiało dumnie, a dzisiaj brzmi prawie jak obelga.

Dlaczego tak się dzieje? To jest nieuchronny element rozwoju społeczeństwa, w krajach wysoko rozwiniętych zdarza się, że 80% społeczeństwa ma średnie wykształcenie - my też zmierzamy w tym kierunku.

Plusy

  • Jak już pisałem, wysokie wskaźniki skolaryzacji są cechą wysoko rozwiniętych społeczeństw, więc skoro u nich to działa, to my nie mamy innego wyjścia. To jest chyba trochę tak, że z punktu widzenia ogółu społeczeństwa jest ważne, żeby podnieść średnie wykształcenie mas (mieć lepiej wykształconą siłę roboczą), i to nawet kosztem obniżenia ogólnej jakości tego wykształcenia. Lepiej mieć 'więcej' niż 'lepiej'. Lepiej mieć 1000 słabo wykształconych maturzystów niż 100 dobrze wykształconych i 900 nieuków, itd. Może brzmi to trochę okrutnie, ale tak to jakoś jest.
  • Powszechność dostępu do średniego wykształcenia naprawdę dała wielu osobom, czy nawet całym grupom społecznym szanse na zdobycie wykształcenia. To jest trochę tak jak z analfabetyzmem. Praktycznie wszyscy umieją pisać i czytać (co zdecydowanie nie było prawdą przed wojną) i trudno doszukiwać się w tym wad. Oczywiście można mówić, że przez to poziom języka pisanego bardzo spadł (wystarczy poczytać Fakt:)), ale w sumie jest lepiej.

Minusy

  • Równanie w dół. Czy to, że w 2008 roku maturę zdało prawie 25 razy więcej osób niż w roku 1937 oznacza, że teraz rodzą się same zdolne dzieci? Oczywiście nie. Jeżeli prawie wszyscy mają mieć średnie wykształcenie, to poziom tego wykształcenia nie może być zbyt wysoki. To jest trochę tak, że w tej chwili nie uczniowie muszą sprostać wymaganiom egzaminacyjnym, ale wymagania egzaminacyjne dobiera się tak, aby odpowiadały umiejętnościom uczniów. Dokładnie to widać w metodologii układania arkuszy egzaminacyjnych, o czym napiszę w dalszej części.
  • Na obniżaniu poziomu najbardziej cierpią zdolni uczniowie. Większość z nich traci w szkole czas i nie ma szans na właściwe rozwinięcie swoich zdolności. Ponieważ zdolnych uczniów jest garstka wśród ogółu maturzystów, nikt o nich dba: wydawcy nie piszą dla nich książek, bo jest to za mały rynek. Z punktu widzenia ministerstwa najważniejsze jest zwiększanie zdawalności matury, więc temat zdolnych uczniów jest zupełnie drugorzędny. Nauczyciele też często nie mają pomysłu co robić ze zdolniejszymi uczniami, więc na ogół po prostu się nimi nie zajmują. Z moich rozmów z autorami podręczników i z osobami zaangażowanymi w tworzenie podstawy programowej z matematyki wynika, że powszechne jest przekonanie, iż zdolni uczniowie i tak sobie poradzą, niezależnie od tego, czego ich się uczy w szkole. O ile może w tym być trochę prawdy, jeżeli myślimy o absolutnej czołówce (np. olimpijczykach), to myślę, że w przypadku większości zdolniejszych uczniów jest to zdecydowanie błędny pogląd.
  • Innym skutkiem ubocznym obniżenia poziomu nauczania jest słabe przygotowanie absolwentów szkół średnich do studiów. Gdybyśmy mieli wyż demograficzny, to nie byłoby problemu, uczelnie i tak wybrałyby sobie najzdolniejszych uczniów, którzy umieją więcej niż powinni. Mamy jednak niż i na wielu uczelniach przyjmuje się wszystkich, którzy przyjdą. Programy nauczania na uczelniach wyższych praktycznie nie uległy żadnym zmianom w czasie tej małej rewolucji w szkole i efekt jest taki, że już od pierwszych wykładów studenci I roku nie rozumieją co się do nich mówi (tu mam na myśli konkretnie matematykę, nie wiem jak wygląda sytuacja z innych przedmiotów). Prawie wszystkie uczelnie wyższe radzą sobie z tym problemem organizując zajęcia wyrównawcze (korekcyjne), których celem jest doprowadzenie wiedzy studentów do stanu, w jakim przychodzili na studia maturzyści 10 lat temu. Jest to jakieś wyjście z sytuacji, ale trudno to uznać za wielki sukces reformy edukacji.
  • Wskaźniki skolaryzacji powinno się poprawiać zwiększaniem jakości kształcenia, a nie obniżaniem wymagań. Tymczasem u nas jakość kształcenia specjalnie nie rośnie, a wiele osób wręcz twierdzi, że się obniża. Z pewnością nie bez winy są tu ciągłe reformy i eksperymenty. Jeden konkretny przykład. Wydawałoby się, że jeżeli chcemy nawet z bardzo słabych uczniów robić maturzystów, to powinno się zwiększać ilość godzin lekcyjnych. Tymczasem tendencja jest wręcz odwrotna. Kto dziś pamięta, że kiedyś do szkoły chodziło się też w sobotę.

Standaryzacja arkuszy i sposobów oceniania

Jedną z najważniejszych cech 'nowej matury' jest jej standaryzacja. Było to olbrzymie przedsięwzięcie organizacyjne, ale się udało. Gwoli przypomnienia młodszym czytelnikom, kiedyś było tyle matur, co województw (a województw było znacznie więcej niż teraz). Ponadto maturę organizowali i sprawdzali nauczycie w szkole.

Plusy

  • Ponieważ wszyscy piszą tę samą maturę oraz są bardzo dokładnie wyspecyfikowane kryteria jej oceniania, wyniki matury są obiektywne i porównywalne. To jest duży plus i jedyna słuszna droga. W czasach starej matury nie dało się w żaden sensowny sposób porównywać ocen z matury. Było wiele różnych matur, a ponadto sposób oceny bardzo zależał od tego kto i w jakiej szkole ją sprawdzał. Nie należały do rzadkości sytuacje, gdy ludzie zmieniali szkołę, bo podpadli nauczycielowi i wiedzieli, że nie zdadzą matury. Pamiętam też, że na porządku dziennym były układy typu: nauczyciel puszcza ucznia w 4 klasie (nie stawia mu ndst), ale pod warunkiem, że nie będzie zdawał matury. A jak delikwent był uparty i na maturę przyszedł, to było wiadomo, że obleje. I tak dalej. Taki sposób przeprowadzania matury był bardzo zły i trudno za nim tęsknić.
  • Matury są lepiej ułożone. W zasadzie po ostatniej maturze brzmi to trochę dziwnie, ale stworzenie wyspecjalizowanych jednostek na użytek egzaminu maturalnego (OKE/CKE) pozwoliło sprofesjonalizować jego przygotowanie.

Minusy

  • Ponieważ wszyscy piszą ten sam egzamin maturalny jest on w pewnych sytuacjach bardzo niesprawiedliwy. Jest niezwykle trudno wyskalować egzamin składający się z 11 zadań, tak aby odzwierciedlał on rzeczywiste umiejętności wszystkich piszących go uczniów. O ile można założyć, że różnica 10% w wyniku matury o czymś świadczy, to różnice rzędu 5% o niczym nie świadczą. Konkretniej, powiedzmy, że w dwóch zadaniach nie napiszemy odpowiedzi, albo nie zapiszemy dziedziny równania i akurat CKE ma takie widzimisię, że tracimy za to 2 punkty, czyli 4%. Powiedzmy, że w ten sposób spadamy o 4% w wynikach matury, czyli o około 3000 osób (liczymy od 80000 osób zdających matematykę). No i pytanie, czy naprawdę jesteśmy gorsi od tych 3000 osób? Oczywiście to jest loteria, z tego punktu widzenia wynik matury niewiele mówi. To jest trochę tak jakby chcieć mieć jedną miarkę do mierzenia działek budowlanych i znaczków pocztowych. Albo jedno mierzymy dobrze, albo drugie.
  • Narzucone odgórnie kryteria oceny zadań. W zasadzie jest to jedyny sposób na uniezależnienie sposobu oceniania od osoby sprawdzającej, ale często prowadzi to dziwacznych sytuacji. Typowy przykład to wspomniane już obcinanie punktów za brak odpowiedzi. Z mojego punktu widzenia kompletna głupota, ale to się łatwo sprawdza i jest to jasne kryterium w schematach oceniania. W sumie w matematyce nie jest jeszcze najgorzej, prawdziwe dziwolągi zaczynają się w naukach humanistycznych, ale to jest tu nie na temat.
  • Statystyczne układnie arkuszy maturalnych. Znowu, przy egzaminie organizowanym na taką skalę nie ma innego wyjścia, ale prowadzi to do dziwnych sytuacji.
    Zacznijmy jednak od początku. Jak się układa arkusze egzaminacyjne? Zaczyna się od standaryzacji zadań -- duże próby losowe uczniów rozwiązują zadania i na podstawie wyników CKE wie, jaki (statystycznie) procent uczniów jest w stanie rozwiązać dane zadanie. Potem tworzy się z tego arkusze i też je się standaryzuje. Cała sprawa jest odrobinę bardziej skomplikowana, bo wyniki oczywiście zależą od kategorii uczniów na jakich się testuje zadania, od rodzaju szkoły itd. Arkusz trzeba tak ułożyć, żeby wyniki były równomiernie rozłożone w skali egzaminu. To są jednak szczegóły techniczne, to co jest ważne, to że egzamin układa się pod jego wynik. To znaczy najpierw zakłada się jaki ma być wynik egzaminu, a potem tworzy się sam egzamin. W tym sensie (statystyczne) wyniki Matury 2009 są już znane. Zadania z tegorocznej matury z pewnością były już rozwiązywane przez poprzednie roczniki i CKE jest w stanie dość dokładnie przewidzieć wyniki tegorocznego egzaminu.
    No i co w tym złego? Wady takiego systemu doskonale ilustrował błąd w jednym z ubiegłorocznych zadań maturalnych. Do dziś pamiętam jak minister Z. Marciniak tłumaczył na konferencji prasowej, że nie jest ważne czy zadanie jest dobre czy złe. Ważne jest, że jest wystandaryzowane, czyli wiadomo w jaki sposób przesiewa maturzystów. No i to jest straszne, bo to brzmi jakby ważniejszy był sam statystyczny wynik matury niż to, co ten egzamin sprawdza. Ilustrując to przykładem, powiedzmy, że zamiast matury organizujemy zabawę w brakujące krzesła: maturzyści chodzą dookoła krzeseł (których jest za mało), na sygnał siadają i maturę zdają ci, którym udało się usiąść. W zasadzie idealna forma egzaminu: obiektywne kryteria, przewidywalny wynik statystyczny, w zasadzie bez wad. No, może z wyjątkiem pytania co ten egzamin sprawdza? No i właśnie takie jest ryzyko ze statystycznie układanymi egzaminami. Wyniki są eleganckie, ale nie do końca wiadomo co tak naprawdę ten egzamin sprawdza.

Egzaminy na studia

Było tak: kiedyś (przed wojną) biletem do elit była matura. Potem matura zaczęła się upowszechniać i coraz bardziej biletem do elit zaczęło być wyższe wykształcenie. Z drugiej strony matura nadal pozostała i w zasadzie nie bardzo było wiadomo po co. W czasach, gdy chodziłem do szkoły matura uległa już takiej degeneracji, że wszyscy kombinowali tak: minimalnie uczyć się do matury, tak żeby ją tylko zdać, a maksymalnie do egzaminu wstępnego na studia. I to była dobra strategia, bo oceny z matury nie miały żadnego znaczenia, a egzamin na studia był oczywiście bardzo ważny. Pamiętam, że wtedy pytałem różnych mądrych ludzi po co w ogóle jest matura i wszystkie odpowiedzi były w stylu: egzamin dojrzałości, tradycja i takie tam. Z tego punktu widzenia likwidacja egzaminów wstępnych na studia i przeniesienie rekrutacji na poziom egzaminu maturalnego kompletnie przemeblowało obrazek.

Plusy

  • Jak pisałem, sytuacja dwóch egzaminów: matury i egzaminu wstępnego musiała ulec zmianie. Opisywana przeze mnie strategia zdawania tych egzaminów miała różne wady: sumienne osoby uczyły się dużo do matury i przez to miały małe szanse na egzaminach wstępnych; z drugiej strony można było przekombinować i uczyć się do egzaminu wstępnego, a na koniec nie zdać matury. Co gorsza takie dylematy były nawet w obrębie jednego przedmiotu. Np. na egzaminie na medycynę był test, na którym były pytania z biologii, ale ten test nijak się miał do matury z biologii, która w zasadzie była wypracowaniem.
    Osobiście uważałem, że raczej powinno się zlikwidować maturę, ale zdaje się, że taka opcja nie wchodziła w rachubę.
  • Dzięki centralnemu charakterowi egzaminu maturalnego udało się zmniejszyć problem przekrętów przy rekrutacji na studia. W dawnych czasach były kierunki (np. prawo), na które bardzo trudno było się dostać bez 'pleców'. Być może teraz też tak jest, ale proceder jest trudniejszy w realizacji.

Minusy

  • Uczelnia przygotowując egzamin wstępny mogła dokładnie sprawdzać umiejętności, na których jej zależało i mogła adresować egzamin do uczniów o określonym poziomie wiedzy. Teraz uczelnie są skazane na egzamin ułożony przez CKE, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Nie ma to wielkiego znaczenia w przypadku uczelni, które biorą wszystkich z ulicy, ale ma to olbrzymie znaczenie w przypadku popularnych kierunków, na których rekrutacja odbywa się na poziomie wyników w okolicach 90%. Przy takim ściśnięciu skali, wyniki matury zaczynają być dość przypadkowe. Jak pisałem nie da się odróżnić wyniku 85% od wyniku 90%, więc rekrutacja w okolicach progu niewiele różni się od loterii. Gdyby był egzamin, byłoby inaczej, bo wyniki byłyby rozciągnięte na znacznie dłuższej skali i mielibyśmy znacznie dokładniejszy pomiar.
  • Egzamin na studia był jeden, a matur jest wiele. Jest matura na poziomie podstawowym i na poziomie rozszerzonym, na studia mogą aplikować maturzyści z różnych lat. Jak porównywać wyniki z tych matur? Nie ma na to prostej odpowiedzi, np. na większości kierunków 100% z podstawy to jest mniej niż 30% z rozszerzenia. Czy jest to słuszne podejście? Trudno powiedzieć, może ktoś nie wierzył w siebie i bał się zdawać rozszerzenie?
    Z tego punktu widzenia sensowniejszy był poprzedni układ egzaminu, gdzie wszyscy zdawali tę samą maturę na poziomie podstawowym, a kto chciał pisał dodatkowo arkusz rozszerzenia. Zdaje się, że taka forma egzaminu może powrócić, bo rozważa się rozdzielenie matury na dwa etapy (wzorem np. A-level w Wielkiej Brytanii). W takim układzie wszyscy będą zdawać maturę na poziomie podstawowym, a następnie (po roku lub dwóch) wybrane przedmioty na poziomie rozszerzonym.
    Jeżeli chodzi o porównywalność wyników między maturami z różnych lat i przedmiotów, to rozwiązaniem (chyba nawet planowanym) jest wprowadzenie statystycznej skali wyników. W takim systemie procentowe wyniki egzaminu nie będą odzwierciedlać ilości zdobytych punktów, ale procent maturzystów, którzy uzyskali mniej lub więcej punktów.
  • Zwiększenie rangi matury i likwidacja egzaminów wstępnych kompletnie pozbawiło uczelnie wyższe wpływu na poziom edukacji na poziomie szkoły średniej. Ministerstwo wyrzuca ze szkoły co chce, a uczelnie mogą się tylko bezradnie temu przyglądać. Jedyne co im pozostaje to douczać uczniów na własną rękę.

Inne sprawy

Wiele ważnych spraw pominąłem, np.
  • Obowiązkowa matura z matematyki. W sumie sam nie mogę się zdecydować, czy jest to dobry czy zły pomysł. Kilka argumentów wypisałem w tym artykule.
  • Utworzenie gimnazjów. Od pierwszego momentu gdy się dowiedziałem o tym pomyśle nie mogłem zrozumieć jaki on ma sens. W kolejnych latach pytałem wielu, często mądrzejszych od mnie ludzi po co to zrobiono, ale do dziś nie potrafię tego zrozumieć. Niestety nie ma już od tych zmian odwrotu.
  • Faktyczna likwidacja szkół zawodowych.
  • Zmiany demograficzne. Mamy niż demograficzny i to wyraźnie widać na wszystkich poziomach edukacji.
  • Zmiany w strukturze studiów, w szczególności likwidacja studiów 5-letnich.
  • Edukacja prywatna/korepetycje.
  • Zmiany kulturowe (zmiana relacji uczeń-nauczyciel), postęp technologiczny.

Podsumowanie

Najważniejsze jest oddzielenie problemu matury od problemu jakości kształcenia. Sama matura przeszła naturalne zmiany i w zasadzie trudno jest coś zarzucać. Dobrze, że uporządkowano problem egzaminów na studia, dobrze, że ustandaryzowano procedury układania i sprawdzania arkuszy. Co do poziomu matury, to obrazuje ona jedynie aktualny poziom kształcenia. I tu zaczynają się problemy. Osobiście należę do osób, którym nie podoba się kierunek, w którym zmierzają zmiany programów nauczania matematyki. Rozumiem, że częściowo zostały one wymuszone przez wrzucenie do worka z napisem 'szkoła średnia' rożnych rodzajów szkół (np. liceów zawodowych), częściowo przez obowiązkową maturę z matematyki, ale nie zmienia to faktu, że mi się to nie podoba. Druga rzecz, która mi się nie podoba, to małe zmiany w podnoszeniu kompetencji nauczycieli. Oczywiście mieliśmy rewolucję pod tytułem 'awans zawodowy', ale chyba cała para poszła w gwizdek.

Całkiem na zakończenie, zamieszczam dwa (wybrane dość losowo) zestawy maturalne z lat 1991-1992. Zestawy te są dość trudne nawet jak na 'starą maturę', bo pochodzą z klasy matematycznej, ale myślę, że warto popatrzeć jakie matury się kiedyś zdarzały.

obrazekobrazek

Pierwsze pięć osób, które nadeśle do nas rozwiązania zadań, z którejkolwiek z tych matur, otrzyma bezpłatnie dwuletni abonament w naszym serwisie. Rozwiązania proszę wysyłać na adres kontakt@usuń to zadaniausuń to.info

Naszło mnie w końcu, żeby założyć taki temat. Bo pewna kwestia mnie mocno drażni :wink:

Temat oczywiście do ogólnej dyskusji, ale zastanawia mnie przede wszystkim jak ta nowa matura widzi się osobom, które pamiętają czasy starsze, gdy budziła ona zapewne trochę mniej kontrowersji-mam tu na myśli twórców serwisu. Czy stara matura była lepsza od nowej? Czy może sama idea nowej matury nie jest zła, ale sposób jest przeprowadzania, coraz to nowe pomysły i ciągłe zmiany wymagań egzaminacyjnych ? Ciekawi mnie, jak wg panów robbo i supergolonka, a także forumowiczów powinna wyglądać matura z matematyki z prawdziwego zdarzenia, biorąc pod uwagę sytuację jaką mamy ( nie za duża popularność matematyki, raczej złe podejście do nauczania w szkołach itp)? Co należałoby zmienić? No najlepiej to zburzyć gimnazja, wrócić do systemu 8 lat podstawówki, 4-ech szkoły średniej, ale to już niemożliwe. Nie wiem, może mi ta sytaucja tylko lekko mówiąc nie pasuje, ale jak słyszę ludzi, którzy twierdzili, że kiedyś szkoła przygotowywała do matury, a teraz w mojej 32-osobowej klasie, gdzie 20-parę osób zdaję matematykę, tylko ja + może jedna osoba nie chodzi na korki, to optymistycznie to raczej nie wygląda...Fakt, że korki to trochę taki trend, ale skala tego zjawiska( nie tylko odnośnie matmy) jest ogromna. I żeby nie było, że mam coś do nauczycieli w tej kwestii. To raczej te reformy uczyniły taki "porządek". A co dalej w takim razie? Bo ja jakoś nie mam jasnej wizji.

Mam nadzieję, że coś zrozumiecie z tego bełkotu :wink:

Odnosnie korepetycji moja nauczycielka od fizyki powiedziala tak: "kiedys to tylko i wylacznie slabi uczniowie korzystali z korepetycji,teraz tylko i wylacznie dobrzy".I tak jak czachur zasugerowales,fakt ten zapoczatkowaly reformy szkolnictwa.Pamietam jak moj brat zdawal mature w 2000 roku,matematyke wybralo wtedy 2/3 osob z jego klasy ( nie byla obowiazkowa!),nie bylo podzialu na poziom rozszerzony i podstawowy tylko matura byla rozna,w zaleznosci od typu szkoly.Mieli wtedy jeszcze badanie funkcji,co zostalo wyciete 2 lata temu,ale nie przeszkadzalo to nikomu,bo KAZDY z jego klasy zdal mature.Dodac tez moge,ze oprocz matematyki pisemnej byl tez egzamin ustny,ktory polegal na wylosowaniu kilku zadan z 200 i rozwiazywaniu ich na tablicy przy komisji.Potem zaczely sie reformy = poziom matur i nauczania diametralnie z roku na rok malal.System 8lat podstawowki + 4/5 lat szkoly sredniej byl najlepszy! Kiedys w 4 lata w LO czy w 5 lat technikum mozna bylo dobrze przerobic calki (moj brat mial w technikum) i przygotowac sie bardzo dobrze do egzaminow wstepnych na studia.Teraz to wyglada tak ze w LO w 2 lata zostaje przerobiony caly material a 3 rok to juz same testy.O ile jeszcze w LO sa pochodne i lizniete calki,to w technikum obecnie nigdy sie tego nie spotka...refleksje nasuwaja sie same...
Ponoc najwyzszy poziom matur byl w latach 80,gdzie na maturze calki to normalnosc...

Ale w gruncie rzeczy nie mozna wszystkiego zwalic na system oswiaty,to jak widzimy to my,mlodziez to jedna sprawa,a druga jak widza to inni.Gadalem kiedys z pewna nauczycielka,juz emerytowana ktora dobrze pamieta starsze czasy.Ona twierdzi,ze kiedys z mlodzieza mozna naprawde bylo zrobic bardzo wiele.Mlodzi byli pelni zapalu,glodni wiedzy itd,natomiast uwaza,ze dzisiaj tylko z garstka mozna pracowac...Zreszta cos w tym prawdy chyba jest,dzisiaj mamy inne czasy,era komputera,komorki,rozrywki a i mlodziez teraz ma na pewno inna mentalnosc niz kiedys.Kiedys byly inne czasy,inne zycie,nie bylo luksusow i to chyba bylo podstawa tego,ze mlodziez byla "solidniejsza" anizeli dzis...

Dokładnie, u mnie w klasie wszyscy zdający rozszerzoną matematykę chodzą na korepetycje, ale prawda jest taka, że bez korepetycji ciężko byłoby osiągnąć dobry wynik, bo nauczyciele uczą jak uczą niestety... Jestem na profilu matematyczno -informatycznym no ale pani na lekcjach skupia się tylko na tych, którzy zdają maturę podstawową, gdyż boi się, że jeśli nie zdają to przecież straci dobrą opinię w szkole, takie realia ;]

pycek pisze:
Ale w gruncie rzeczy nie mozna wszystkiego zwalic na system oswiaty,to jak widzimy to my,mlodziez to jedna sprawa,a druga jak widza to inni.Gadalem kiedys z pewna nauczycielka,juz emerytowana ktora dobrze pamieta starsze czasy.Ona twierdzi,ze kiedys z mlodzieza mozna naprawde bylo zrobic bardzo wiele.Mlodzi byli pelni zapalu,glodni wiedzy itd,natomiast uwaza,ze dzisiaj tylko z garstka mozna pracowac...Zreszta cos w tym prawdy chyba jest,dzisiaj mamy inne czasy,era komputera,komorki,rozrywki a i mlodziez teraz ma na pewno inna mentalnosc niz kiedys.Kiedys byly inne czasy,inne zycie,nie bylo luksusow i to chyba bylo podstawa tego,ze mlodziez byla "solidniejsza" anizeli dzis...
Sporo w tym racji, co piszesz. A smutne to trochę, bo właśnie fakt, że dziś jest dostęp do internetu, nowoczesnych technologii sprawia, że można naprawdę uczynić naukę, dajmy na to takiej matematyki, bardzo efektywną. Na forach internetowych ludzie pomagają rozwiązywać zadania z taką regularnością, jakby to była ich praca :) I to często są nauczyciele, nawet jeden wykładowca UWr na pewnym forum czasem wpada pomóc. O serwisie zadania.info wspominać nie trzeba. Choć problem dotyczy raczej i tak ogółu, bo na pewno zainteresowanie taką olimpiadą matematyczną raczej nie maleje, więc tych zajzagorzalszych i najlepszych zawsze pod pewnym dostatkiem będzie. Tak w ogóle, to trochę odbiegłem od tematu ,ale to nic :wink:

Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. -.-

kaska90 pisze:Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. -.-
Dlaczego? System się rozwija i jeśli przez 10 lat nie będie w nim radykalnych zmian, to powinno się zacząć poprawiać.

Jeśli chodzi o to statystyczne układanie egzaminu, to trochę tak jakby chcieli badać u uczniów tylko pewne predyspozycje. Tj. ci, którzy dany próg są w stanie przeskoczyć dostają nagrodę: dobry wynik na maturze, za którą mogą sobie wybrać dalszą edukację.
Czyli obowiązkowa matura z matmy sprawi, że będziemy sprawdzali wszystkich - jak wygląda ich myślenie matematyczne.
Wątpliwość się pojawia taka - czy zależy nam na tym teście - uczniowie są tu królikami doświadczalnymi - czy też rzeczywiście zależy nam na lepszym przygotowaniu matematycznym społeczeństwa?

Wydaje się, że to przesiewanie, które związane jest z równaniem w dół, w tej chwili dominuje. Przez to zdolni muszą wykazać o wiele więcej determinacji, aby się porządnie nauczyć. Obowiąkowa matura chyba im nie przeszkodzi :-)
escher

Z tymi korepetycjami to ladne kity wciskacie :] Jakos ja i paru moich znajomych na zadne korepetycje nie chodzimy. Moja praca polegala na samodzielnym rozwiazywaniu zadan, jak czegos nie wiedzialem to szedlem do nauczycielki i prosilem by mi wyjasnila. Albo spotykalismy sie i razem glowkowalismy. Z matur ponizej 80% nie spadalismy ( nie liczac wlasnie zadania.info bo raz ponizej 70 nawet zszedlem):] Takze takie bajki ze tylko dzieki korepetycjom mozna dobry wynik osiagnac to sobie zachowajcie dla siebie i ze nawet zdolni uczniowie musza na nie chodzic.. Samodzielna praca to jedyny klucz do sukcesu. A korepetycje? Samousprawiedliwienie w ramach cienkiego wyniku.

zauważ, że nie każdy jest tak zdolny jak Ty i nie każdy ma tak wyrozumiałych nauczycieli, którzy w ogóle chcą uczniowi pomóc... :)

nie jestem z matematyki zdolny, tylko rozwiazywalem zadania . Samodzielna praca to najlepszy sposob na nauke matematyki.

grzesiek pisze:Z tymi korepetycjami to ladne kity wciskacie :] .
Z tego co widzę, to tylko kamilj90 zasugerował, że "bez korepetycji ciężko byłoby osiągnąć sukces" Jakoś specjalnej mowy o korkach jako jedynym środku na powodzenie tu nie ma, a wręcz przeciwnie - temat zahacza o przyczyny takiego stanu rzeczy. Więc nie wiem, kogo masz na myśli pisząc cały czas w liczbie mnogiej.

.

ludwik pisze:Ludzie maja coraz wiecej pieniedzy, wiec stac ich na indywidualne lekcje, poniewaz sami sa zbyt slabi(mentalnie), by podolac, pokazac co czlowiek sam potrafi zdzialac, potrzebuja kogos kto popcha ich w ten sukces. Niestety sam on nie przyjdzie. Korki=slabosc czlowieka, brak samozaparcia (w nauce),lenistwo.
Post nie jest skierowany oczywiscie do wybitnych uczniow(jakich tu wiele), ktorzy chca cos wiecej(OM, itp.) osiagnac, nabywajac od czasu do czasu wiedzy od "korepetytora"
Tym postem obrażasz mnie i wierzę że nie tylko mnie. Ludzie mają co raz więcej pieniędzy i stać ich na indywidualne lekcje? Są słabi mentalnie? Chodziłem na korepetycje przez całą trzecią klasę, bo chciałem nadrobić zaległości z pierwszej i drugiej, które powstały przez bycie jeszcze "gówniarzem" nie zdającym sobie sprawy z tego, że w przyszłości będę bardzo potrzebował wiedzy. Musiałem rezygnować z przyjemności żeby dostać pieniądze na prywatne lekcje, nie jestem słaby mentalnie - gdy wszyscy mieli wolne, ja siedziałem i ślęczałem nad zadaniami, żeby stać się lepszym. Korki to nie zabawka dla bogatych (chociaż może się to czasem zdarzać), ale możliwość pogłębiania wiedzy uczniom, którzy nie mają w szkole do tego warunków.

Korki = słabość człowieka, brak samozaparcia i LENISTWO? Nie każdego stać na taki wybór żeby po lekcjach od 7 do 15 siedzieć jeszcze 1-2 godziny na korkach, wrócić do domu o 18 i przygotować się na lekcje na następny dzień.

Piszesz że post nie jest skierowany do wybitnych uczniów którzy chcą coś więcej - czyt. OM... Ja np. nigdy nie brałem i pewnie nie wezmę udziału w Olimpiadzie Matematycznej, a poświęciłem matematyce dużo swojego życia i będę to robił nadal na studiach. Uważasz mnie za słabego człowieka z brakiem samozaparcia? Jeśli tak, to gratuluję podejścia do życia i ludzi.

zgadzam się z powyższą opinią w 100% :)

Korki=slabosc czlowieka
Aha,czyli jezeli mlody czlowiek zamiast przeznaczyc 20 czy 30 zl na rozrywke,wyda na dodatkowa lekcje,bo chce poszerzyc swoja wiedze i porozmawiac z kims duzo madrzejszym od niego,to znaczy,ze jest slaby mentalnie?No ciekawe.

Zreszta arrgghh wszystko wyzej opisal,nie bede sie powtarzal.Ja tylko zloze pod jego postem podpis ;)

Troche chyba ludwiczek przesadzil i zbyt uogolnil ale cos w tym racji jest. Bo np jesli ktos byl dlugi okres w szkole nieobecny, pobyt w szpitalu, koniecznosc wyjazdu etc, a nie ma wporzadku nauczyciela/w szkole a nie jest na tyle zdolny by sam przyswoic sobie zupelnie nowy material ( na dodatek z matematyki) to korki sa dla niego/niej jedynym wyjsciem... i tutaj nie ma sie co czarowac bo niewieli promil pewnie z nas bylby w stanie sobie poradzic sam. Albo gdy nauczyciel totalnie olewa sprawe.


No ale z drugiej strony pieniazki i tak od mamusi albo tatusia pochodza :) to nie rozumiem o jakich wielkich wyrzeczeniach tutaj mowicie :) Bo raczej sie mi wierzyc nie chce ze po szkole czy jeszcze w weekendy pracowaliscie.

Chodziłem na korepetycje przez całą trzecią klasę, bo chciałem nadrobić zaległości z pierwszej i drugiej, które powstały przez bycie jeszcze "gówniarzem" nie zdającym sobie sprawy z tego, że w przyszłości będę bardzo potrzebował wiedzy
Korki to nie zabawka dla bogatych (chociaż może się to czasem zdarzać), ale możliwość pogłębiania wiedzy uczniom, którzy nie mają w szkole do tego warunków.

To w koncu byles tym "gowniarzem" czy nie miales mozliwosci?
Korki = słabość człowieka, brak samozaparcia i LENISTWO? Nie każdego stać na taki wybór żeby po lekcjach od 7 do 15 siedzieć jeszcze 1-2 godziny na korkach, wrócić do domu o 18 i przygotować się na lekcje na następny dzień.
Normalnie jak meczennik :D Korki swiadcza o pracowitosci czlowieka tak? ^_^ A jak ktos sam nad soba pracuje, bez pomocy pieniedzy rodzicow to jest juz bohaterem i tytanem? :lol:

grzesiek pisze: To w koncu byles tym "gowniarzem" czy nie miales mozliwosci?
I jedno i drugie - moja nauczycielka matematyki jest wicedyrektorką i nie chodziło mi tutaj o brak możliwości ze względu na słabego nauczyciela, tylko na fakt, że przeważnie lekcja matematyki polegała na siedzeniu i nic nie robieniu przez 35 minut i nauce przez ostatnie 10 bo nauczycielka miała ważne sprawy szkolne na głowie i nie mogła się rozdwoić.
grzesiek pisze: Normalnie jak meczennik :D Korki swiadcza o pracowitosci czlowieka tak? ^_^ A jak ktos sam nad soba pracuje, bez pomocy pieniedzy rodzicow to jest juz bohaterem i tytanem? :lol:

1. Co do pracowitości - dla tych ludzi którzy czerpią z tego jakieś zyski w postaci wiedzy - oczywiście że tak.
2. Chyba nie czytałeś dokładnie mojego posta - w moim przypadku nauka nie polegała tylko na korkach, ale również na siedzieniu samemu nad zadaniami próbując coś wykombinować. Jak męczennik? Heh, do tego czasami jeszcze dochodziły treningi 2h w kosza po korkach - więc chyba już wszystkie wymogi spełniłem i możesz do mnie mówić per "bohaterze" / per "tytanie" haha, pozdrawiam

Oczywiście, że czasy się zmieniają, typy egzaminów również, jednak to jest normalne.
Uważam, że musimy po prostu uczyć się i dostać wystarczający bagaż wiedzy w pierwszej kolejności dla siebie. W tym roku muszę zdać maturę z matematyki, teraz barzo dużo uczę się, ale rozumiem, że dla tego, że jestem humanistą, nie dla tego, że egzaminy są inne.
Uratował mi serwis korepetytorski, pomogli ze znalezieniem najlepszego nauczyciela do [ciach] i obecnie już mam dobre postępy:)

Postępy? chyba w ilości odwiedzonych stron, na których zostawiasz tę kryptoreklamę. Nikt nie zagłada na ten serwis :D

Do nauki niezbędne są odpowiednie materiały. Ja zazwyczaj kupowałem dobre książki edukacyjne w sprawdzonych księgarniach. Najlepsza pod tym względem była według mnie księgarnia [ciach]

Fajnie się czyta po latach Wasze przypuszczenia :wink:

Niestety, rację miał ktoś, że będzie tylko gorzej... poziom spada na łeb na szyję i trudno tutaj winić jedynie przeładowanie programu. Skoro dawniej w 8 klasie dzieciaki miały funkcje trygonometryczne, to dlaczego teraz w 1 czy drugiej klasie (podstawa) jest to TAKIE STRASZNE :mrgreen: ?

Dodam, że gimnazja miały wielki sens, którego nie znałam - były szansą dla dzieci z małych ośrodków, ze wsi, że już od po 6 klasie zaczęły edukację w mieście. I nie chodzi mi o to, że w mieście jest niewiadomojaki poziom. Miały szansę na wybranie profilu, zmiksowały się z "miastowymi", poszerzyły grono znajomych dużo wcześniej niż obecnie.

Co będzie dalej... niestety, jest tak jak w treści napisano - poziom dostosowuje się do ludzi.
Czy uda się zmienić naszą edukację? Wątpię. Na to potrzeba nie tylko funduszy, ale stałej drogi, NIEZALEŻNEJ od partii rządzącej.

pozdrówki
małgośka

Funkcji trygonometrycznych nigdy nie było w szkole podstawowej. A gimnazja to był poroniony pomysł.

Nie zgodzę się z Tobą!
Trygonometria była w szkole podstawowej, w "dziesięciolatce" (której realizacja nie została ukończona), a w gimnazjach była sugerowana w czasie po teście gimnazjalnym!
A gimnazja to był świetny pomysł!!!

Pozdrawiam

tograam pisze: 08 mar 2024, 06:28 Dodam, że gimnazja miały wielki sens, którego nie znałam - były szansą dla dzieci z małych ośrodków, ze wsi, że już od po 6 klasie zaczęły edukację w mieście. I nie chodzi mi o to, że w mieście jest niewiadomojaki poziom. Miały szansę na wybranie profilu, zmiksowały się z "miastowymi", poszerzyły grono znajomych dużo wcześniej niż obecnie.
Dokładnie. I nawet w dużych miastach to też tak działało, że w pozytywny sposób mieszało dzieciaki i stymulowało ich rozwój.
Jedyny faktyczny minus gimnazjów to było krótsze liceum - a dla wielu to najlepszy okres w życiu (społecznie). Więc powinien trwać jak najdłużej ;)

A jak już narzekamy, to największa zbrodnia ostatnich lat to cały hejt, który wylano na nauczycieli. Plus sytuacja finansowa. Niestety na własne oczy widziałem wielu bardzo dobrych nauczycieli, którzy odeszli z zawodu. Albo stracili zapał. Tego nie da się ani łatwo ani szybko naprawić.

spinner